środa, 25 czerwca 2014

R. 71

Tak, tak, wiemy. Nawaliłyśmy. Możecie nas za to opieprzyć, że tak późno dodajemy rozdziały. Na swoje usprawiedliwienie dajemy to, że były problemy z internetem. Sory za to ;-;

*perspektywa Duffa*
----------------------------------------
Cały czas zastanawiam sie co według nadawcy listu chcę powtórzyć. To podejrzane. Boje sie. Viv coś podejrzewa. W końcu głupia nie jest. Musze jakoś wymknąć sie z domu w nocy. Nie chce, żeby jej sie coś stało. To pewnie ten zboczeniec. Ja to wiem! Dlaczego to zawsze mnie muszą spotykać takie rzeczy?! Musze tam iść. Dla jej dobra. Może ten zbok tylko mnie zabije, albo w najlepszym przypadku pobije i zgwałci. Ważne, żeby Viv sie nic nie stało. Jak w środku nocy wyjde z łóżka to sie zorientuje, że mnie nie ma. Może wcisne jej jakiś kit? Tak, to chyba będzie najlepsze. Lepsze małe kłamstwo, niż żeby ją potem martwic.
- Co tam? - wyrwała mnie z zamyśleń Viv przytulając mnie.
- Ee nic. - odpowiedziałem z zakłopotaniem - Zaraz będe leciał.
Ona zaraz sie dowie, że kłamie. Zbyt dobrze mnie zna...
- Dokąd? - zapytała podejrzliwym głosem.
- Kumplowi zjebał sie samochód i mam mu pomóc w naprawie. - wypaliłem - Pewnie zostanę tam na kolację i wróce wieczorem. Tak, pewnie rano będę. To... Ee... Nie czekaj na mnie. Kocham cie i nie martw sie. Już będę szedł. Nie chce sie spóźnić. Tam jest... Ee... Troche daleko. Nie szukaj mnie. Pa.
Jezu! McKagan! Musisz tyle paplać?! Na pewno już wie, że ściemniasz!
- Skoro to daleko to może cie podwieźć? - zmarszczyła brwi.
- Yy, nie. Nie rób sobie kłopotu. On po mnie podjedzie samochodem. Nie martw sie. Będę tęsknił. Cześć. - znowu gadam ja pierdolnięty.
Wybiegłem z domu po drodze zgarniając z krzesła skórzaną ramoneske. Kurwa serio?! Serio McKagan?! Podjedzie po ciebie zepsutym samochodem, który masz naprawić?! Geniusz zbrodni! Jest dopiero 20. Co ja będe robił przez 6 godzin? Krążyłem po mieście. Wypaliłem już całą paczke fajek, a jak na złość nie wziąłem kasy. Może to i lepiej. Jeszcze bym sie upił. Schronie sie u Marcka. Ona zawsze nam pomaga. Wlazłem do jego domu. Jak zwykle otwarty. Dziwne, że jeszcze nikt go nie okradł.
- Marck? - wrzasnąłem na wejściu.
Cisza. Jak zwykle go nie ma. Pewnie jest w swoim klubie. Wziąłem sobie z barku napoczętą butelke whisky i rozsiadłem na skórzanej kanapie.

PÓŁNOC
~~~~~~~~~~~~
Cholera. Przysnąłem. Która godzina? Uff, mam jeszcze dwie godziny. Musze sie już zbierać. To troche daleko. Co raz bardziej sie denerwuje. A jak coś mi sie stanie? Ale Viv jest warta każdego poświęcenia. W głowie troche szumiało mi od whisky. Nocne powietrze powinno mnie troche otrzeźwić. Ruszyłem pieszo w kierunku opuszczonego domu. Skąd on wie, że tam spędziłem pierwsze dni w L.A.? Wybrał sobie idealne miejsce na takie spotkanie. Opustoszała okolica, dom położony przy lesie, z dala od drogi, brak latarni na ulicy i przeraźliwa cisza. Wszedłem przez wybite okno do środka. Nikogo nie ma. Usiadłem na zabrudzonej kanapie i nerwowo zacząłem bawić sie palcami u rąk. Usłyszałem kroki na schodach prowadzących na górę domu. To on.
----------------------------------------
*perspektywa Izzyego*
----------------------------------------
- Ja to jestem chyba jakiś przeklęty. - kontynuował swój trwający już godzine wywód Axl - Ktoś rzucił na mnie jakąś klątwe. To na pewno ten ruski chuj James. I pewnie przy okazji na Car jakiś urok miłosny da. Jego to nikt nie kocha. Zdesperowany jest. Głupi ruski chuj.
Już od tego jego paplania boli mnie głowa. Przylazł do mnie, rozwalił na łóżku i gada głupoty. Zwariować idzie. Jakbym nie miał innych zmartwień na głowie. No i Amy zniknęła...
- I jeszcze ten wypadek wczoraj. - gadał dalej.
- Zaraz, jaki wypadek? - przerwałem mu.
- Wracam sobie wczoraj do domu, nikomu nie chce przeszkadzać, źle sie czułem po wizycie w klubie, deszcz padał jak cholera i tuż przed samym domem - jeb, oślepiły mnie światła samochodu, usłyszałem pisk opon i jakiś jebnięty kierowca przywalił w drzewo. - zaczął opowiadać - Gdybym nie wskoczył w krzaki byłoby po mnie. To pewnie wina tego ruskiego chuja Jamesa! Już nawet samochody czaruje! Ja mu dam! Zabić mnie chciał. Myślisz, że na policji uznają czary? Bo mógłbym tam iść i...
- Axl! - przerwałem mu - Kiedy był ten wypadek?!
Zaczynam sie martwić. Oby to nie było to co przypuszczam.
- Nie krzycz na mnie. - Rose przyjął obrażony wyraz twarzy.
Wziąłem głęboki wdech, żeby przypadkiem mu czymś nie przypieprzyć.
- Powiesz mi? - poprosiłem.
Chłopak zrobił zamyśloną minę i zaczął bawić sie kosmykiem swoich rudych włosów okręcając go wokół palca.
- Jakoś wczoraj wieczorem. - odpowiedział.
- Cholera. - mruknąłem i przerażony wybiegłem przed dom.
Biegłem wzdłuż ulicy w duchu modląc sie, aby to nie był samochód Amy. Około stu metrów od domu był wbity w drzewo samochód. Granatowy Mercedes. Z czerwonymi rzemykami przy lusterku. To ten. To nim Amy jeździła... Zaparło mi dech w piersiach. Na nogach z waty podszedłem bliżej miejsca wypadku. Pokruszone szyby, porozcinana karoseria w samochodzie, aby ratownicy mogli wydostać rannych. Krew była na fotelach, szybach i wszystkim dookoła. Nie jechała sama. Na tylnich siedzeniach były dwie troby - jedna Amy druga... Car.
- Czego tu szukasz? - warknął na mnie facet z holownika, który właśnie podjechał - Mamy zabrać ten wrak. Zmiataj stąd!
Spojrzałem na niego przerażony i pobiegłem do parku. Nie wiem czy po drodze nie krzyczałem. Co sie stało?! Amy! Moja Amy! I Caroline! Padłem na kolana na trawie i rozpłakałem sie. Przechodnie mieli pewnie ciekawy widok. Nic sie dla mnie wtedy nie liczyło. Ryczałem na tej trawie w parku jak dzieciak. Boże, oby im sie nic nie stało! Nie wiem ile trwała moja histeria. Usiadłem i otarłem z twarzy łzy. Ręce cholernie mi sie trzęsły. Zupełnie jakbym miał Parkinsona. Próbowałem wsadzić sobie papierosa w usta, ale moje zdenerwowanie mi tego nie ułatwiło.
- Ekhm. - usłyszałem za plecami.
Odwrociłem sie. Za mną stał jakiś typek w kapturze. Nie mogłem zobaczyć jego twarzy.
- Zdenerwowany, co? - zapytał z lekką kpiną w głosie.
Zignorowałem go. To pewnie jakiś głupi szczyl, który szuka zabawy.
- No nie obrażaj sie tak. - próbował ukryć swoje rozbawienie - Myśle, że mam coś co cie może uspokoić.
Wstałem z ziemi, aby sie mu lepiej przyjrzeć.
- Co masz na myśli? - spytałem.
Facet skinął  głową, odwrócił sie i zaczął iść. Podążałem za nim. Wprowadził mnie do bocznej uliczki. Pewnie to diler.
- Mam tanie środki uspakajające na recpte. - oznajmił opierając sie o ścianę jednego z budynków - Niezły odpał sie po nich ma.
- Ile? - zapytałem.
Facet chwile milczał. Chyba zmierzył mnie wzrokiem, jednak nie jestem pewny, bo nadal nie mogę zobaczyć jego twarzy.
- Trzymaj. - rzucił mi pudełeczko leków - Masz dziś szczęśliwy dzień.
Zaśmiał sie podnosem, pokręcił głową i odszedł. To podejrzane. Ale musze sie uspokoić i poszukać Amy i Car w szpitalach. Wysypałem kilka tabletek na rękę. Były małe i różowe. Wziąłem dwie. Usiadłem na ziemi opierając plecami o ścianę i czekałem, aż sie uspokoję. Nic. Może wziąłem za mało? Wziąłem jeszcze kilka. No co za gówno! Nie dziwie sie, że dał mi to za darmo. Idąc do domu podjadałem tabletki. Smakowały jak cukierki. Bo pewnie nimi są... Przy wejściu do domu poczułem jak kręci mi sie w głowie i robi nie dobrze. Cholera, to nie były cukierki. Z trudem wszedłem do środka. Chyba zwymiotowałem. Już niczego nie jestem pewien. Upadłem.
----------------------------------------
*perspektywa Slasha*
----------------------------------------
Tak długo nie widziałem mojej Rosalie. Tęskiłem za nią. Napisałem nawet o niej piosenkę. Zagram jej, gdy sie spotkamy. Myśle, że ją polubi. To chyba całkiem romantyczne. Z rozmyśleń wyrwał mnie dzwoniący telefon. Odebrałem. To była ona. Zapytała, czy spotkamy sie po południu. Oczywiście, że sie zgodziłem. Już nie mogłem sie doczekać, aż ją zobaczę. Poprawiłem włosy i założyłem mój ulubiony podkoszulek. Byłem gotowy do wyjścia. Zabrałem gitarę i poszedłem na miejsce. Byłem godzine wcześniej, ale nie mógłbym spokojnie czekać w domu. W końcu zobaczyłem ją na horyzoncie. Wygladała cudownie.
- Hej. - przywitała sie ze mną.
Usmiechnąłem sie i przytuliłem ją.
- Tęskniłem. - wyszeptałem jej do ucha.
- Ohh... - westchnęła.
Chyba nie spodziewała sie, że powiem coś takiego.
- Chodźmy do mnie. Mam dla ciebie niespodziankę. - usmiechnęła sie nieśmiało.
Ciekawe co miała na myśli. Złapała mnie za ręke i poprowadziła w stronę swojego domu. Dzisiaj była troche małomówna. Uznałem, że to dobry moment na pokazanie mojej piosenki. 
- Rosalie...- wyszeptałem.
Posłała mi pytające spojrzenie. Uśmiechnąłem sie i zacząłem grać. Chyba jej sie podobało. Patrzyła z zauroczeniem i uśmiechała sie. Kiedy skończyłem rzuciła mi sie na szyje i wyściskała mnie.
- Dziekuje. To bylo cudowne. - cmoknęła mnie w policzek.
Poczułem, że sie rumienie. Zależało mi na niej. Znowu szliśmy do niej. Moja piosenka chyba poprawiła jej humor, bo teraz nie mogła przestać gadać. 
- Jesteś gotowy? - zapytała, gdy byliśmy pod jej drzwiami.
- Pewnie. - zaśmiałem sie nie rozumiejąc na co mam być gotowy.
O co jej chodzi?
- Wejdź pierwszy. - usmiechnęła sie krzywo.
Wzruszyłem ramionami i popchnąłem drzwi. O kurwa... Przeraziło mnie to co tam zobaczyłem.
- Niespodzianka! - wrzasnęła Rosalie i wepchnęła mnie do środka mieszkania prosto w łapy moherów.
Staruszki rzuciły się na mnie z krzyżami, różańcami i torebkami.
- Taki grzech! Taki grzech! Bóg ci tego nie wybaczy! - jedna z nich uderzyła mnie torebką.
Zacząłem się wyrywać i krzyczeć. 
- Nikt cię tu nie usłyszy hultaju! - wrzeszczały jedna przez drugą.
Spojrzałem z nadzieją na Rosalie. Siedziała na kanapie i śmiała się. Było mi tak głupio. Myślałem, że jest inna. Że jej na mnie zależy. Byłem zawiedziony. Już nigdy się nie zakocham.
- Czas rozpocząć nasz plan! - pomarszczona suka złapała mnie za włosy, a ktoś z tyłu uderzył mnie czymś ciężkim.
Bardzo bolało. Chyba straciłem przytomność, bo nic nie pamiętam...
----------------------------------------
*perspektywa Stevena*
----------------------------------------
Co tak kurwa hałasuje?! Nawet we własnym domu się wyspać nie mogę. Jakby nie rozumieli, że przecież jestem ciągle zajęty ratowaniem ich życia. Należy mi się trochę odpoczynku. Zdenerwowany wyszedłem z pokoju. Izzy! Chłopak leżał w drzwiach nie przytomny. To pewnie ten zboczeniec. Teraz uczepił się Izzyego... Zabrałem go do łazienki. Muszę mu jakoś pomóc. Wsadziłem go pod prysznic i odkręciłem zimną wodę. Stradlin, no ocknij się... Nic nie pomogło. Nadal był nie przytomny. Co on do kurwy wziął?! Zdjąłem buta i zdzieliłem go w twarz. To na pewno pomoże. Izzy zaczął kaszleć i gwałtownie poderwał się z podłogi. 
- Kuurwaa stary... - wybełkotał rozglądając się przyćpanym wzrokiem. - One... One nie żyją!
Stradlin rzucił się z płaczem na podłogę. Co? O czym on kurwa pierdoli? Przecież wszyscy żyją. Chyba... O nie! Caroline i Amy zniknęły... To ten zbok je porwał. Są w niebezpieczeństwie. Muszę je uratować! 
- Sorry Stradlin! - rzuciłem na odchodne.
Zostawiłem rozhisteryzowanego chłopaka w łazience i wybiegłem z domu. Muszę je odnaleźć! Biegałem po całym mieście. Szukałem w parku, opuszczonych domach, klubach. Nigdzie go nie było. Cholera! Byłem taki wkurwiony, że nawet nie wiem jak wygląda nasz prześladowca. Przecież to najważniejsze. Muszę zapytać Duffa. Zmęczony zacząłem wracać do domu.
- Duff! - wpadłem do środka.
Poczekałem chwilę, ale nie odpowiedział. Też mu się nudzi i znika? Co za ludzie. Zero współpracy. Społeczeństwo schodzi na psy! Co za egoiści! Jak ja teraz dostanę się do tego pojeba? Przeszukam dom. Może to coś da. Zacznę od pokoju Saula. Ugh. Popchnąłem drzwi, ale one nie chciały się otworzyć. Co jest? 
- Saul? - zapytałem.
Nie odpowiedział. Chyba znowu się schlał. Odpuściłem i poszedłem do innego pokoju. Może u Axla coś znajdę. Tym razem drzwi otworzyły się bez problemu. Rudego nie było w pokoju. Kolejna bezużyteczna jednostka. Wyjebałem wszystkie rzeczy z szafki. Tyle śmieci ugh. Jak tu znaleźć coś ważnego? Rachunki za żarcie? Po co mu to? I tak nigdy za nic nie płaci. Różowa koperta. Już lepiej panie detektywie Adler. Otworzyłem ją. To było właśnie to czego szukałem.

sobota, 21 czerwca 2014

R. 70

Wybaczcie, że rozdział tak późno, ale nie było jak dodać + ja (Gunsowa) dostałam cholery przy poprawianiu błędów i sobie dałam z tym spokój na 2 dni ;-;

*perspektywa Amy*
-----------------------------------
Było mi smutno. Zbyt dużo tego wszystkiego. Zamknęłam sie w swoim pokoju i schowałam pod kołdrą. Spróbuje zasnąć i odpocząć. Na prawde mam już dość. Te ciągłe krzyki, kłótnie, wyzwiska. Nie wiem co robić. Może lepiej tam wrócić? Nie, Caroline by sie pogniewała. Usłyszałam jak drzwi do pokoju sie otwierają.
- Wyjeżdżamy. - powiedziała Car pustym głosem i usiadła na łóżku.
- Coś sie stalo? - spojrzałam na nią niepewnie.
- Nie... Wszystko dobrze. - wymusiła uśmiech, jednak po chwili zaniosła sie płaczem. 
- Zerwałam z Axlem...-  powiedziała.
Oh. Tego sie nie spodziewałam. Przytuliłam ją.
- Jedzmy do Jenifer. Powinna wiedzieć. - odezwała sie po chwili.
Zgodziłam sie, ale wiedziałam, że to tylko wymówka żeby nie przebywać z Axlem w jednym domu. Blondynka otarła łzy i wyszła z pokoju. Zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Chyba zostaniemy tam na dłużej.
- Gotowa? - Car zajrzała do pokoju.
Skinęłam głowa. 
- Super. - podrzuciła kluczyki w ręce i szybko poszła do samochodu.
Caroline wsiadła do auta i włączyła głośną muzyke. 
- No to jedziemy. - uśmiechnęła sie krzywo i odpaliła silnik.
Car zaśmiała sie i przyśpieszyła.
- Zwolnij... - poprosiłam ją cicho.
- Daj spokoj. - zignorowała mnie, a ja skuliłam sie w fotelu.
Nie podobała mi sie tak szybka jazda, ale nie chciałam nic mówić. Jeszcze by sie pogniewała. 
- Niedługo będziemy. - uśmiechnęła sie i zastukała w kierownice.
- Co jej powiemy? - zapytałam, żeby podtrzymać rozmowe.
Car wzruszyla ramionami.
- To co trzeba. - stwierdziła.
Więcej żadna z nas sie nie odezwała. W końcu dotarłyśmy na miejsce. Wysiadłyśmy z samochodu i poszłyśmy pod drzwi. Wspaniała, efektowna willa, którą kupili jej rodzice. Miałam złe przeczucia. Od jakiegoś czasu nie widziałam Jen, ale zapamiętałam ją jako snobke. Zawsze taka oficialna, wyniosła, nienaganna. Caroline wzięła głęboki oddech i zastukała do drzwi. Po chwili otowrzyła jej siostra. Uśmechnęła sie do nas ciepło.
- Wejdźcie. - powiedziała i przepuściła nas w drzwiach.
Pokierowała nas do salonu.
- Usiądźcie. - wskazała na skórzaną kanapę - Napijecie sie czegoś? Pewnie długi jechałyście.
Zaskoczyło mnie jej zachowanie. Skąd wiedziała, że przyjedziemy? Car jej nie uprzedzała. Jen postawiła na małym stoliczku przed nami trzy filiżanki i dzbanek herbaty.
- Domyślam sie po co przyjechałyście. - kontynuowała Jenifer nalewając herbaty.
- Starzy już dzwonili? - zapytała kpiąco Car.
Jej, a teraz także i moja siostra skinęła głową.
- Cukru? - zaproponowała Jen stawiając cukiernice na stoliczku.
- No i jakich kitów ci nawciskali? - blondynka zignorowała cukier i kontunuowała rozmowę.
Jenifer odkaszlnęła.
- Wiesz Amy... - mówiła skupiona na mieszaniu herbaty - To nierozsądne uciekać z domu. Twoja rodzina bardzo sie martwi.
No nie wierze! Przeciągnęli ją na swoją stronę?! Jak mogli?! Nerwowo przygryzłam dolną warge.
- Jenifer. - skarciła ją Car - Ona może robić co chce. Nie twój pierdolony interes co sie z nią dzieje, rozumiesz?!
- Nie możesz za nią decydować. Dlaczego ją namówiłaś na ucieczke? - Jen odłożyła filiżankę na stolik.
Co oni jej naopowiadali?! To sie w głowie nie mieści! Car robiła sie powoli wściekła. A miało być tak miło... Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale ją uprzedziłam.
- Caroline do niczego mnie nie namawiała. - skwitowałam - To była tylko i wyłącznie moja decyzja.
- Musisz wrócić do domu. Masz studia, zaraz egzaminy. Jak ty chcesz je skończyć w takich warunkach? Car nie obraź sie, ale mieszkasz z bandą dzikusów. Jak ona ma sie tam uczyć? - drążyła Jenifer.
- No oni ci chyba mózg wyprali! - wrzasnęła Car.
Oh... Znowu sie wszystko zaczyna od nowa. To już sie robi powoli męczące. Kiedy ja mam za siebie decydować?!
- Nie podnoś głosu. - zganiła siostre Jen - Pomyśl logicznie.
- Już o tym rozmawiałyśmy. - odezwałam sie uprzedzając kolejny wybuch Car - Sama wiem co jest dla mnie najlepsze i nie potrzebuje do tego niczyjej pomocy.
Jenifer wzięła kilka łyków herbaty. Jest teraz oazą spokoju w przeciwieństwie do Car, która zaczyna nerwowo zgniatać w dłoni srebrną łyżeczkę.
- Twoja rodzina prosiła mnie, żebym ci przemówiła do rozsądku. Wiedziałam, że przyjedziecie. O wszystkim zdążyli poinformować mnie wczoraj przez telefon. - powiedziała w końcu.
- Dośc! - ryknęła Caroline wstając gwałtownie z kanapy.
Uderzyła kolanami w stolik. Herbata sie wylała, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
- Nawet ty przeciwko nam?! Myślałam, że jakoś nas wesprzesz! - piekliła sie blondynka.
- Źle to odbierasz. - Jenifer próbowała okiełznać siostrę.
- Sama źle odbierasz! - syknęła Car i zaczęła kierować sie do wyjścia.
Ruszyłam za nią.
- Przemyśl to Amy. - rzuciła nam na odchodne Jenifer.
Przeciągnęli ją na swoją stronę! Nie dziwie sie, że Car ma takie stosunki ze swoją rodziną. Wreszcie przejrzałam na oczy. Całe życie mnie kontrolowali i decydowali za mnie. Dość!
- Wracamy! - Caroline zgarnęła kluczyki ze stołu. 
- Jesteś pewna? - zapytałam.
- Tak kurwa! Wychodzimy! - wrzasnęła.
W jednej chwili pod wpływem emocji zrzuciła wszystko ze stolu i posłała Jen chamski uśmiech. Już nic sie nie odzywałam i posłusznie poszłam do auta. 
- Jest ciemno. - powiedziałam w przestrzeń, gdy Car uruchamiała silnik. 
- No i co? - burknęła w odpowiedzi.
- Jesteś zmęczona poprzednią jazdą. - kontynuowałam.
- Wcale nie. Umiem prowadzić. Zaraz będziemy w domu. - stwierdziła.
Wyjechała z uliczki i przyśpieszyła. Dziewczyna kipiała złością i nie wiem czy jest w stanie jechać taki długi kawał drogi, a w dodatku robi sie noc. W połowie trasy zaczął padać deszcz. I to taka cholernie pożądna ulewa. Już prawie dojechałyśmy. Została nam do przejechania dojazdowa ulica do domu.
Rudy punkt przed nami.
Pisk opon.
Dźwięk gniecionego metalu.
Smrud spalenizny.
Ból.
Ciemność.
Co sie dzieje?
Ja latam?
-----------------------------------
*perspektywa Duffa*
-----------------------------------
Siedziałem z Viv na kanapie w salonie. Co chwila sie przytulaliśmy i całowaliśmy. Na chwile zapomniałem o tej całej sprawie z klubem i moją gołą dupą.
- Przenosimy sie na górę? - zaproponowałem odgarniając jej włosy za ucho.
Viv przygryzła dolną warge w uśmiechu i złapała mnie za rękę ciągnąc do naszej sypialni. Zatrzymaliśmy sie na chwile na schodach wzajemnie całując i obmacując. Nagle drzwi wejsciewe z hukiem sie otworzyły i do środka wlazł mokry Rose. Cały romantyczny nastrój w jednej chwili prysł. Viv odskoczyła ode mnie i podeszła do Axla. Chłopak ciężko i głośno oddychał. Odgarnął przemoczone kudły z twarzy. Podszedłem bliżej niego. Dziwnie wyglądał. Miał źrenice rozszerzone do granic możliwości, przekrwione oczy i całą czerwoną twarz.
- Co sie gapicie?! - warknął.
Spojrzałem pytająco na Viv. Wzruszyła ramionami.
- Debile! Głupki! Cioty! Chuje! - zaczął wrzeszczeć Axl łażąc w kółko po salonie.
Zwariował czy co?
- Kurwa co to jest?! - zatrzymał sie i spojrzał na to co miał w ręce - Bierz to! - cisnął we mnie zmiętą kartką - Nie jestem twoim pieprzonym listonoszem, żeby ci listy od chłopaka dostarczać!
Podniosłem mokrą kartkę z ziemi. Viv zajrzała mi przez ramie. Lepiej jak przeczytam to w samotności. Schowałem liścik do kieszeni.
- Mendy! Cipy! Pedały! Skurwiele! Pozerzy! - Rose w międzyczasie wrócił do obrażania tylko jemu wiadomych osób.
Powoli sie rozkręcał i przechodził do ładnych wiązanek wulgaryzmów pod niewiadomo kogo adresem. Przynajmniej poznałem kilka nowych obelg. Nawet nie wiedziałem, że takie istnieją.
- Ide pod prysznic. - rzuciłem do Viv i zostawiłem ją samą z tym psycholem.
Tak naprawdę chciałem przeczytać kartke, którą dostałem. Nie wiem co może być na niej napisane i lepiej, żeby Viv nie widziała tego.
"Duffy.
Pamiętasz ostatni wieczór po koncercie? Mi sie podobało. Chcę to powtórzyć. Ty też chcesz. Wiem, że chcesz. Masz przyjść jutro o 2 w nocy do opuszczonego domu, tego na przedmieściach. Wiesz, który to. Przesiadywałeś w nim jak nie miałeś gdzie mieszkać po przyjeździe do Miasta Aniołów. Dla swojego dobra przyjdź. Inaczej Twoja dziewczyna dowie sie co wyczyniałeś tamtego wieczoru.
Buziaczki, S."
O ja pierdole! Ja nic nie pamiętam! Co on mi zrobił?! Co zrobił mi ten jebany skurwiel?! Viv! A jak jej sie coś stanie?! Nie moge do tego dopuścić! Musze tam iść, żeby ją chronić! Poczułem, że chce mi sie krzyczeć. Zakryłem usta dłonią, żeby sie powstrzymać. Zamknąłem oczy i starałem sie uspokoić. Moja Viv. Moja kochana Viv... Nie wiem ile tak siedziałem. To nie na moje nerwy.
- Duff? - usłyszałem pukanie.
Uff... To Vivien.
- Duff, słyszysz mnie? Wpuść mnie... - dobijała sie.
Wstałem z podłogi i drżącą ręką otworzyłem zamek w drzwiach.
- Wszystko w pożądku? - zapytała zatroskanym głosem wchodząc do środka - Siedzisz tu już dwoe godziny.
- Wszystko dobrze. - szybko schowałem kartke do kieszeni i mocno przytuliłem Vivien.
Staliśmy wtuleni w siebie dłuższą chwilę.
- Uważaj na siebie. - poprosiłem.
- Coś sie dzieje? - zapytała patrząc mi w oczy.
- Nic. - zmusiłem sie do uśmiechu.
Spojrzała na mnie podejrzliwie. Zbyt dobrze mnie zna. Wie kiedy kłamie.
- Położe sie już spać. Dobranoc. - powiedziałem.
Cmoknąłem ją w usta i poszedłem do sypialni.
-----------------------------------
*perspektywa Vivien*
-----------------------------------
Duff dziwnie sie zachowuje. Martwie sie o niego. Ciągle chowa sie pod łóżkiem, nie ufa nikomu i jeszcze ten liścik. W dodatku poszedł sie myć, przesiedział w kiblu dwie godziny, a i tak wyszedł brudny. Coś sie dzieje, a on nic mi nie mówi. Może rano jak sie obudzi powie mi co sie dzieje. Wróciłam na dół do Axla. Nieudolnie próbuje go uspokoić, ale on sie zaciął. I chyba sie czymś naćpał. Nie chce, żeby po raz kolejny zdemolował dom. Znudziło mi sie bieganie za nim w kółko po salonie, więc po prostu usiade na kanapie i będe go pilnować.
- Kurwa! Te pierdolone pały! To ich wina! Ja im pokaże! Pies ich jebał! W sumie Jamesowi by sie podobało! - pieklił sie.
- Zaraz, jakiemu Jamesowi? - przerwałam mu.
Axl spojrzał na mnie wzrokiem mordercy. Oh, zapomniałam - gdy sie wścieka nie wolno mu przeszkadzać. Ups.
- Jebany ruski chuj, kochany i uwielbiany przez wszystkich James Hetfield! - wykrzyknął.
To o to sie tak wścieka? On chyba serio ma coś z głową. Już miał wrócić do swojego poprzedniego zajęcie, ale zadałam mu kolejne pytanie:
- Co on ci właściwie zrobił?
- Ty sie pytasz co mi zrobił?! Jest chujem i tyle. - stwierdził.
Coś ukrywa. Jak mi teraz tego nie powie to będzie tak do rana latał po domu i przeklinał.
- Axluś, spokojnie. - położyłam mu ręce na ramionach i posadziłam na kanapie - Co sie dzieje?
- Nic. - burknął.
- No przecież widze. - naciskałam.
Chłopak zmemłał w ustach przekleństwo.
- Przez tego pierdolonego ruskiego chuja, kochanego i uwielbianego przez wszystkich Jamesa Hetfielda Car ze mną zerwała. - powiedział na jednym tchu.
Co?! Ona z nim zerwała?! Przecież świata po za nim nie widziała. Rose spojrzał na mnie. Oczy mu sie zeszkliły, mocno zacisnął szcękę, a policzek mu dragł.
- Już dobrze... - przytuliłam go, a om rozryczał sie jak mała dziewczynka.
Po chwili puścił mnie i otarł łzy z policzków.
- Jak powiesz reszcie, że ryczałem to mnie popamiętasz. - pogroził mi palcem i pobiegł na góre.
Hm, chyba tak wyraża wdzięczność. Poszłam na góre do sypialni. Car nigdzie nie było. Duff już spał. Położyłam sie obok i przytuliłam do niego. Kiedy ona z nim zerwała? I gdzie sie teraz podziewa? Co sie z nią ostatnio dzieje? Car, gdzie jesteś?

czwartek, 19 czerwca 2014

R. 69

KATAKLIZM - kontynuacja

*perspektywa Amy*
---------------------------------
- Kochani. - uśmiechnęła sie sztucznie blondynka - Co to do jasnej kurwy ma być?!
Dziewczyna cisnęła zmiętym aktem urodzenia na środek stołu. Jej matka niepwenie wzięła go do ręki i przeczytała. Posłała porozumiewawcze spojrzenie swojemu mężowi i podała mu kartkę. Mężczyzna odchrząknął i skierował kartkę w stronę moich rodziców.
- Chyba wiemy co to jest. - powiedziała grobowym tonem moja matka.
- No to słucham. - powiedziała wściekle Caroline i podparła sie pod boki.
- Córciu... - zaczęła niepewnie jej mama.
- Córciu? - prychnęła blondynka - W dupe sobie wsadź tą córcie. Co to ma być?!
- Nie wiedzieliśmy kiedy wam o tym powiedzieć... - odezwał sie cicho jej ojczym.
Car poczerwieniała na twarzy. Dłonie zgięła w pięść, a szczęke mocno zacisnęła. Najwidoczniej nie spodobała jej sie taka odpowiedź. Chyba już wiem co miał na myśli Izzy, gdy mówił, że jak sie wścieka to wygląda, jakby jej miała wybuchnąć głowa... Dziewczyna wzięła głęboki wdech, aby sie uspokoić.
- Jesteście kłamcami i tyle! - krzyknęła.
Całą rozmowę oglądałam z zainteresowaniem. Nie zamierzam sie w nią mieszać... Jak na razie Car chyba daje sobie rade sama.
- Caroline! - oburzyła sie jej mama.
- A ty to siedź cicho! - wrzasnęła do swojej rodzicielki - Najpierw od razu po śmierci taty znalazłaś sobie tego przydupasa, potem zagrażam waszej idealności i wysyłasz mnie do szkoły wojskowej, a teraz wychodzi na to, że mam siostre! Jakieś jeszcze rewelacje?! - wygarnęła wszystkie swoje myśli.
Wszystkich dookoła zatkało. Nawet mnie.
- To wasza wina! - kontynuowała.
- Dość tego! - zdenerwował sie "on" - Nie mogliśmy dopuścić, żeby Amy była jak ty! Twój kochany ojczulek szlajał sie po klubach i zdradzał twoją matke! Nie pamiętasz go, bo miałaś tylko 4 lata. Masz po nim geny! Nasza Amy ma przed sobą przyszłość! Nie zepsujesz jej życia tak jak sobie zepsułaś!
U Caroline pojawiła sie furia w oczach. Miałam wrażenie, że zaraz dokona mordu na całej swojej rodznie.
- Amy idziemy. - warknęła.
Posłałam jej pytające spojrzenie.
- No rusz sie. - poganiała mnie.
Wstałam od stołu i ruszyłam za nią do wyjścia. Dziewczyna usiadła za kierownicą. Tym razem nie włączyła radosnych piosenek i nie śpiewała. Siedziała skupiona i nic nie mówiła. Czerwony odcień nie opuszczał jej twarzy. Wolałam jej jeszcze bardziej nie denerwować. Zatrzymałyśmy sie przed domem. Dziewczyna sie rozpłakała. Nie wiedziałam jak mam sie zachować. Położyłam rękę na jej ramieniu.
- Zostaw mnie... - powiedziała przez łzy.
- Car... - starałam sie ją jakoś pocieszyć, ale nie wiedziałam jak.
- Po prostu odejdź... Chce być sama. - poprosiła.
Posłusznie opuściłam samochód i weszłam do domu. Skierowałam sie do kuchni. Nie sądziłam, że sprawy tak sie potoczą. Musze to jakoś odreagować. Cała sie trzęse. Zajrzałam do lodówki. Tylko wódka. Wziełam jedną butelke i upiłam kilka łyków. Obrzydlistwo. Nie wiem jak oni mogą pić to prawie codziennie. Odstawiłam alkohol na miejsce. Usiadłam przy stole i czekałam, aż wróci Car. Martwie sie o nią. Po około pół godzinie weszła do kuchni. Miała rozmazany makijarz i wypieki na policzkach. Nigdy jej nie widziałam w takim stanie.
- Musimy pogadać. - powiedziała i dosiadła sie do mnie.
Nerwowo bawiła sie palcami u rąk.
- Twój... Ekhm... Niedoszły ojciec chyba miał racje. - wbiła wzrok w blat stołu - Nie chce, żebyś przeze mnie nie skończyła studiów. Nie możesz być jak ja.
Zaskoczyła mnie takim stwierdzeniem. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Przecież ja tak nie uważam!
- Nie mów tak. - oburzyłam sie - Skończe studia. I nie jesteś jakimś potworem, żebyś tak uważała. Umiem sie kontrolować i dam sobie rade. Ty też na pewno to potrafisz.
Dziewczyna przez chwile myślała nad moimi słowami.
- Chyba masz racje. - lekko sie uśmiechnęła.
Przytuliłam ją. Dobrze, że teraz mam kogoś takiego jak ona.
---------------------------------
*perspektywa Stevena*
---------------------------------
Tak... Nareszcie coś się działo. Wiedziałem, że ukrycie się w szafie Hudsona to dobry pomysł. Brawo panie Adler. Jest pan coraz bliżej rozwiązania tej brutalnej zagadki i ocalenia ludzkości. Poczekałem aż Saul wyjdzie z pokoju i opuściłem szafe. Na podłodze pod drzwiami ciągle leżały żyrafo gacie. Zaśmiałem się. Ten koleś to miał dopiero fantazje. Muszę śledzić Saula. To moja największa szansa. Szybko założyłem mój strój detektywa. Jestem gotowy. Ukryłem się w kuchni i obserwowałem go. Łaził w kółko i mamrotał jakieś głupoty pod nosem. Jakby nie mógł po prostu wyjść z domu i iść na spotkanie ze zboczeńcem, żeby uprawiać żyrafowy seks. Chyba będę musiał trochę poczekać. Byłem taki zmęczony... Oparłem się na ścianie i zasnąłem. Po jakimś czasie obudził mnie trzask drzwi. Rozejrzałem się. To Saul wyszedł. Czas zacząć go śledzić. Szedłem za nim cały czas po jakiś krzakach. Nie chciałem żeby mnie zauważył. Skręcił w jakąś boczną uliczkę. Fuj. Paskudnie tam. Jebie jakimś okropieństwem z kilometra. Dlaczego ten zbok wybrał to miejsce? Może chce zamordować Saula? O nie... Wystraszyłem się. Muszę temu zapobiec. Zacząłem zbierać kamienie i odłamki szkła. Jak tylko się pokarze to rzucę tym w niego. Muahaha... Pożałuje wszystkiego co nam zrobił. Ukryłem się za kontenerem na śmieci i czekałem na tego drania.

W TYM SAMYM CZASIE
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*perspektywa Slasha*
---------------------------------
Cały czas sie trząsłem. Tak bardzo bałem się tam iść. A jeśli coś mi zrobi? Zaczynałem żałować, że sie na to zgodziłem. Jednak teraz nie miałem już wyjścia. Skręciłem w jedną z uliczek. To tu. Może jednak sie wycofac? Wciąż miałem wątpliwości. Dasz rade Saul. W myślach dodałem sobie otuchy i wszedłem w głąb uliczki. Rozejrzałem sie. Nie było go. Uff... Usiadłem pod murem i czekałem chociaż miałem nadzieję, że sie nie zjawi.
- Saulie... Misiaczku... - usłyszałem po chwili jego pełen pożądania głos.
Szybko podniosłem sie na nogi.
- Nie. - powiedziałem.
Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Co "nie"? - przybliżył sie na niebezpieczną odległość.
- Daj mi spokój... - odsunąłem sie od niego.
- Sprzeciwiasz mi sie?! - warknął i złapał mnie za koszulke.
Ze strachu nic nie odpowiedziałem.
- Już ci sie nie podobam, misiaczku? - jego głos złagodniał, a łapy znalazły sie w moich gaciach.
Zacząłem sie wyrywać.
- Ciii... - przyparł mnie do muru - Zaraz ci sie spodoba. - usmiechnął sie pedofilsko.
- Spierdalaj. - powiedziałem.
Znów próbowałem go odepchnąć. 
- Nie lubie kiedy mi sie sprzeciwiasz. - warknął.
Nagle poczułem uderzenie jego silnej ręki na policzku. Au... 
- Puść mnie! Puść! - piszczałem.
Próbowałem go ugryźć, jednak złapał mnie za włosy i uderzył moją głową o mur.
- Uspokój sie, misiaczku. - wysyczał przez zęby.
Przez chwilę pozwoliłem na jego macanki, a pózniej znów zacząłem sie szarpać. Chciałem uciec. I nagle jego uścisk złagodniał, a on zatoczył sie i upadł. Stałem i gapiłem sie niewiedząc co sie stało. Czy ja go zabiłem? O nie... Patrzyłem na bezwładne ciało z niedowierzaniem.
- Chodz. - usłyszałem.
Poczułem, że ktoś ciągnie mnie za rękę. Zbladłem i odwróciłem sie. 
- Steven co ty tu robisz? - spojrzałem zdziwiony na blondyna.
- Ratuje ci dupe. - stwierdził.
Perkusista zaczął mnie ciagnąć do początku uliczki.
- Czy... Czy on? - zapytałem.
Nie chciałem, żeby mój przyjaciel okazał sie morderca.
- Nie. Ale jego marny los nie powinien cie interesować.- powiedział.
Zaczął kierować mnie w strone klubu.
- Musisz sie rozluźnić. Troche wódki ci sie przyda. - usmiechnął sie do mnie i weszliśmy do lokalu.
Ma racje. Mam ochote sie upić i obudzić gdzieś z dala od tego zboczeńca.
---------------------------------
*perspektywa Axla*
---------------------------------
Tak dłużej być nie może. Kirk zjebał mi plany! Musze jakoś odzyskać Caroline. Kurwa. Teraz raczej podstępem jej nie dostane. Może zaczne zgrywać smutnego chłopca i rzuci sie w me objęcia? Tak. Na pewno to na nią zadziała. Musze odzyskać swoją kobietę. Nikt nie może jej mieć, tylko ja. Jestem mistrzem w knuciu! Axl Rose - wirtuoz intryg. Pięknie brzmi! Po za tym nie chce być sam... Poszedłem do naszej wspólnej sypialni. Car leżała twarzą w poduszce i wydawała z siebie dziwne odgłosy. Nie zauważyła jak wszedłem do pokoju. Spuściłem głowe i odchrząknąłem. Nie zareagowała. No jak tak można MNIE ignorować?! Ale nie czas sie wściekać. Teraz musze ją jakoś udobruchać.
- Car... - odezwałem sie najbardziej czule jak tylko umiałem.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzala na mnie. Miała rozmazany makijarz i o kurwa... ryczała!
- Wypierdalaj Rose. - syknęła.
Hm, chyba nie ma humoru. Może jak już zrozumie swój błąd w tym, że mi nie uwierzyła wtedy poprawie jej go zaspakajając jej erotyczne marzenia. Mm... Może by tak w kuchni na mini stole? Rose ogarnij sie! Potem sobie bedziesz myślał o ruchaniu. Teraz masz udawać niewiniątko. Spojrzałem dziewczynie w oczy.
- Naprawdę cie przepraszam. Głupio wyszło. - powiedziałem.
Dziewczyna wzięła głeboki oddech.
- Między nami koniec. - odezwała sie słabym głosem.
- Zaraz, co?! Bo chyba sie przesłyszałem. - nie mogłem w to uwierzyć.
Jak to?! Ona tak po prostu ze mną zrywa?!
- Nie przesłyszałeś sie. - odpowiedziała spokojnym tonem - Mam tego dość. Ciągle myślisz o sobie.
Zaraz co?! Co do jasnej kurwy ona pieprzy?! Przecież ja dbam o nią! Nigdy jej nie odmawiam jak chce sie ruchać, a ja jestem zmęczony po koncercie! Zacisnąłem dłonie w pięść. Ciężko mi sie oddycha. Poczułem przypływ agresji. Posłałem nienawistne spojrzenie Caroline.
- Pożałujesz tego! - ryknąłem i wybiegłem najpierw z jej pokoju, a później z domu.
Nie wierze! Kurwa nie wierze! Te przyjeby z Metallicy namieszały MOJEJ Car w głowie! Jak mogli?! Co ja im zrobiłem?! No nic! Czyli... Nie. To niemożliwe. Jestem teraz sam? Tak bez nikogo? Kto mnie w nocy przytuli? Kto mi będzie szeptał przed snem, że jestem najlepszy? Straciłem Car? Oo nie! Ja im tego kurwa nie daruje! Te chuje knują w tajemnicy i chcą mnie zniszczyć! James jest zazdrosny, że lepiej śpiewam! Jeste w ogóle od niego lepszy! Co za tępy jebany chuj! Tak sobie ze mną pogrywa?! To teraz niech sie martwi o swoją dupe! Jak go spotkam to zamorduje na miejscu!

piątek, 13 czerwca 2014

R. 68

Przpraszamy za tak długi czas oczekiwania na rozdział, ale poprawy i takie tam XD ale w tym rozdziale będzie troche historii Caroline i tego typu pierdoły XDDD czas na WIEEELKI KATAAAKLIZM XD

Aha, no i jeszcze jedno XD polecamy nic nie jeść i nie pić w trakcie czytania XD

*perspektywa Caroline*
-------------------------------------
Siedzimy sobie u chłopaków z Mety. Amy ciągle nic nie mówi. Ja też jestem w kiepskim nastroju. Lars i Kirk próbują poprawić nam humory przedrzeźniając Jamesa. Przyjemnie szumiało mi w głowie od wypitego alkoholu.
- Ide zapalić. - rzuciłam do Viv biorąc od niej wspólną paczkę fajek.
Poszłam na taras na tyłach domu. Za mną jak cień podąrzył James. Odpaliłam papierosa. Zimne nocne powietrze troche mnie otrzeźwiło. Chłopak oparł sie plecami o budynek i przyglądał mi sie.
- Pięknie wyglądasz w tym świetle. - odezwał sie niskim, głębokim głosem.
- James... - skrzywiłam sie.
To nie był najlepszy moment na jego zaloty. Po głowie chodziły mi wybryki Axla i dziwne zachowanie Amy. Zdecydowanie nie miałam ochoty na gierki ze strony Hetfielda. Zaciągnęłam sie papierosem. Chłopak podszedł do mnie i odgarnął moje włosy za ucho. Uśmiechnął sie pogodnie.
- Zostaw Axla... - zaczął mi szeptać do ucha - Przecież widze, że źle ci z nim. Ja będę o ciebie dbał.
Przez chwile w mojej głowie zaczęły pojawiać sie wątpliwości co do mojego związku. Zaraz... Czy on w ogóle jeszcze istniał?
- To nie takie proste... - wyznałam szczerze.
Chłopak spojrzał mi w oczy. Podszedł jeszcze o krok i złapał mnie w talii. Chyba chciał mnie pocałować, więc szybko sie cofnęłam.
- Przemyśl to jeszcze. - uśmiechnął sie ciepło i wrócił do środka.
I co ja mam teraz zrobić? Głupi Axl. Głupi James. Głupia miłość. Nie chce już siedzieć u chłopaków z Mety, ale do domu też nie wróce, bo jest tam Axl. Chyba nie mam innego wyboru i zostać tutaj...
-------------------------------------
*perspektywa Duffa*
-------------------------------------
Po chwili zjawił sie ten tajemniczy typek.
- Gotowy? - zapytał.
- Jasne. - wzruszyłem ramionami.
Ciemność.
Co sie dzieje?
Czy ja już umarłem?
Ee, chyba jednak nie.
Coś tu strasznie jebie...
I zimno mi.
Otworzyłem jedno oko.
- Co jest? - odezwałem sie zamroczonym głosem.
Leżałem przy śmietniku obok naszego domu. Słońce właśnie wschodziło. Dlaczego nie mam na sobie spodni i gaci?! Jestem ubrany w t-shirt i kowbojki... Wlazłem pośpiesznie do domu. Dlaczego mój fiut był na wierzchu? Co sie wczoraj działo? Nic nie pamiętam... W dodatku cholernie boli mnie głowa. Wziąłem ostatnią tabletkę aspiryny z kuchni poszedłem do siebie. Mam nadzieję, że sobie przypomne co robiłem i dlaczego mój interes był narażony na widok wszystkich dookoła.

RANO
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*perspektywa Stevena*
------------------------------------
Leżałem na kanapie pijąc piwo i odpoczywając po wczorajszym koncercie kiedy McKagan wpadł do domu blady i z gołą dupą.
- Człowieku, litości! - skrzywiłem się i zasłoniłem sobie oczy.
No co on odwala? Zniknął gdzieś po koncercie, a teraz przyłazi tu roznegliżowany. Po chwili wpadła mi do głowy jedna myśl. A może... 
- Duff, czy ty byłeś na gej party?! - wydarłem się wytrzeszczając oczy.
- Nieee! - usłyszałem płaczliwy głos blondyna dobiegający z jego pokoju.
Mam nadzieję, że się już ubrał. Poszedłem tam i otworzyłem drzwi. 
- Duff? - rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Ciiii... - usłyszałem spod łóżka.
- Co ty tu kurwa robisz?! - wyciągnąłem go stamtąd za blond kłaki. 
- Ciszej, on może tu być... - wyszeptał rozglądając się z przerażeniem.
- Kto kurwa? Ten sam świr od Saula? Daj spokój, bo się bardziej spedalisz! - odruchowo strzeliłem mu w twarz.
Zamknął oczy i dopiero po chwili odpowiedział.
- Musisz mi pomóc. - powiedział poważnie.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
- Widziałem go. Pomożesz mi go odnaleźć. Złapiemy frajera! - zaczął się psychicznie śmiać.
- Duffy, nie wiem co on ci dał, ale lepiej się połóż i odpocznij. - popatrzyłem na niego z politowaniem.
Mam nadzieję, że to nietrwały uszczerbek na jego psychice. Kiedy będzie w lepszym stanie chętnie mu pomogę. Zawsze chciałem być detektywem. Mrożące krew w żyłach zagadki i ja - Steven Adler rozwiązujący je. Tak, to by było coś. Kiedy tylko Duff zaśnie, ja zacznę przygotowywać się do naszej misji. Muszę dopilnować, żeby nikt inny oprócz McKagana o niczym nie wiedział. Najpierw poszedłem po taki wyjebany detektywistyczny płaszcz i kapelusik. Muszę wyglądać profesjonalnie. Na ulicy lustrowałem każdego wzrokiem. Nigdy nie wiadomo kto jest zamieszany w tę intrygującą sprawę. Od dziś mam na uwadze wszystkich i wszędzie. Przecież jak spuszczę kogoś z oczu może popełnić zbrodnię, a ja muszę dbać o bezpieczeństwo moich przyjaciół. Z fajką w ustach wróciłem do domu i usiadłem na fotelu w salonie. Dym z papierosa dodawał tajemniczej atmosfery. Jak tylko wróci reszta ofiar zboczeńca, zabiorę się za zbieranie zeznań. Śledztwo uważam za rozpoczęte.
-------------------------------------
*perspektywa Slasha*
-------------------------------------
Mmmm Rosalie nago opala się na łące... Jest taka seksowna, a ja robię jej zdjęcia. Uśmiech się do mnie tak cudownie. O kochanie...
- Hudson paczka do ciebie! 
Kurwa kto tak wrzeszczy... Otworzyłem jedno oko i zauważyłem Viv.
- Poczekaj kochanie.n- pocałowałem poduszkę i au! 
Dostałem w głowę czymś ciężkim.
- Co ty odpierdalasz?! - wydarłem się na nią.
Pokazała mi język i wyszła. Ehh... Ciekawe co to za paczka. Zacząłem ją otwierać. O maskotka. Uśmiechnąłem się i wyjąłem zabawkę z pudełka. O chuju. To były żyrafo stringi. Ktoś sobie jaja robi? Cisnąłem tym cholerstwem o drzwi. Może to jednak do Duffa? Do niego by bardziej pasowało. Sprawdziłem napis na paczce. No kurwa. Wyraźnie napisano Saul Hudson. Ale od kogo to już nie. Bałem się, że to ON. Chwile... Na dnie pudełka leżał jeszcze jakiś liścik. Bałem się go otworzyć. Ręce mi drżały, gdy rozrywałem kopertę. Była obleśnie różowa. 
" Drogi Saulie.
Nie widzieliśmy się już długi czas. Bardzo za tobą tęsknię. Brakuje mi Ciebie tak bardzo. Kiedy nie ma Cię w pobliżu ogarnia mnie taka przeraźliwa pustka. To Ciebie pragnę najbardziej. Podniecasz mnie, oczarowujesz. Te twoje niewinne spojrzenia. To przez nie zakochuję się w Tobie coraz mocniej. Spotkajmy się dzisiaj. To tylko jeden wieczór a da mi tak wiele radości. Mam nadzieję, że przyjdziesz. Weź ze sobą ten uroczy upominek, który ci podarowałem. Jeśli nie, to cóż. Będę musiał przyjść do Ciebie. W Twoim pokoju też może być uroczo. Kiedy tylko przeczytasz ten list zadzwonię do Ciebie a ty powiesz mi czy się zgadzasz. Dobrze?
O kurwa... Nie miałem nawet czasu żeby chwilę pomyśleć co robić bo usłyszałem dźwięk telefonu. Odebrać czy zignorować? Bałem się. Jeśli nie odbiorę, wtedy tu przyjdzie. Nie chcę go tutaj! Przerażony odebrałem telefon.
- Gdzie? - wyszeptałem w słuchawkę.
Prawie zemdlałem kiedy znów usłyszałem jego głos. Był taki przerażający. Podał mi adres i godzinę a później rozłączył się. Tak bardzo nie chciałem tam iść, ale nie miałem wyboru.
-------------------------------------
*perspektywa Amy*
-------------------------------------
Koło 12 wróciłyśmy do domu. Chłopaki z Metallicy upierali sie, że musimy koniecznie spędzić u nich noc. Źle sie z tym czuje, że ukrywam przed Car prawdę. Jakby nie myśleć dużo w życiu przeszła. Nie dziwię sie, że jest jaka hmm... jest. Najpierw zmarł jej ojciec, a po chwili jej matka znalazła dla niej nowego ojczyma. Aż boje sie co będzie jak dowie sie, że ma siostrę. W dodatku przez większość życia nie znosiła mnie. Pewnie dlatego, że jej matka ciągle ją do mnie porównywała. Dopiero teraz można by powiedzieć, że zbliżyłyśmy sie do siebie. Poczułam szturchnięcie w ramie, ktore wyrwało mnie z przemyśleń.
- Zrobiłam ci herbatę. - powiedziała Car stawiając przede mną kubek.
- Dzięki. - zmusiłam sie do uśmiechu.
Chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Blondynkę coś gryzło. Pewnie problemy z tym... Jak mu tam było? Alexem...? Axlem...? Nie ważne.
- Co sie dzieje? - odezwała sie po chwili.
- Nic. - odpowiedziałam szybko.
- No przecież widzę. - chyba sie troche zirytowała - Byłaś super grzeczną dziewczynką, a tu nagle uciekasz z domu i to w dodatku do nas, ciągle chodzisz przygnębiona i bardziej niż zwykle nic nie mówisz. Musiało sie coś stać.
- To chyba nie jest odpowiedni moment, żeby ci o tym mówić... - wyznałam.
Caroline miała swoje problemy. Nie chce jej teraz dodatkowo martwić.
- No powiedz. - naciskała.
Chyba z nią nie wygram. Chwileczkę... Z nią niestety nie da sie wygrać.
- Coś ci pokarze. - westchnęłam i zaczęłam prowadzić ją do swojego pokoju.
Nie musiałam już ukrywać sie u Izzyego, więc przeniosłam sie do mojego poprzedniego pokoju. Z szuflady biurka wyjęłam akt urodzenia i podałam go blondynce.
- Co to jest? - zapytała.
- Czytaj. - odpowiedziałam krótko.
Z nerwów cała w środku sie gotowałam. Nie wiedziałam jak na to zareaguje. Jest nieprzewidywalna. Mną to wstrząsnęło.
- Czy... - zaczęła, ale po chwili przerwała.
Wpatrywałam sie w nią tempym wzrokiem. Ja sama nie mogłam do końca jeszcze przyswoić tej informacji, a dla niej to na pewno duży szok.
- Ale... - znowu sie odezwała i ucięła w połowie.
Wzięła głęboki wdech.
- Daj mi chwilkę. - powiedziała i wyszła z mojego pokoju.
Usiadlam na łożku i nie wiedziałam co robić. Od kiedy tu pierwszy raz sie znalazłam coś we mnie sie zmieniło. Nie byłam tą samą Amy co zawsze. Przestałam być nieśmiała i zakochałam sie... Po chwili do pokoju weszła Caroline.
- Dobra. - odezwała sie stanowczym tonem.
Jestem pod wrażeniem. W jaki sposób zachowuje sie teraz spokojnie? Może w to nie wierzy? Nie takiej reakcji sie spodziewałam.
- Z tego co zrozumiałam mój zmarły ojciec to twój ojciec. - kontynuowała.
Pokiwałam twierdząco głową.
- I jesteśmy siostrami? - zapytała, aby sie upewnić.
- Na to wychodzi. - odpowiedziałam.
- I dlatego uciekłaś? - drążyła temat.
- Tak. - powiedziałam.
- Nic wcześniej nie wiedziałaś? - blondynka zasypywała mnie pytaniami.
Najwyraźniej w ten sposób odreagowywała nagły szok.
- Dowiedziałam sie pare dni temu. - odpowiedziałam.
- Rozumiem. - skomentowała.
Usiadła obok mnie na łóżku. Wpatrywała sie w podłoge i nad czymś myślała. Nagle na jej twarzy pojawił sie złośliwy uśmieszek. Nie wiedziałam jak na to zareagować. O co jej może chodzić?
- Car...? - speszyłam sie.
Blondynka posłała mi promienny uśmiech.
- Zbieraj sie. - klasnęła w dłonie - Odwiedzimy mój rodzinny dom!
No tylko tego mi brakowało... Ale nie chce niepotrzebnie irytować blondynki, więc posłusznie wzięłam kluczyki do mojego samochodu i ruszyłam za nią. Nie wyglądała na zdenerwowaną. Pozory często mylą... Pozwoliłam jej prowadzić. Włączyła radio i podśpiewywała lecące w nim piosenki wystukując rytm na kierownicy. Ja niestety nie miałam tak dobrego nastroju jak ona. Podjechałyśmy pod dom i podeszłyśmy pod drzwi. Blondynka chwilę sie zawachała zanim nacisnęła dzwonek do drzwi, jednak to zrobiła. Po chwili otworzyła jej mama.
- Caroline? - zdziwiła sie kobieta.
- Witaj mamusiu. - powitała ją sarkastycznie dziewczyna.
Chyba wiem po co tu chciała przyjechać...
- Nie mam czasu... - kobieta chciała nas szybko spławić.
Pewnie domyśliła sie, że wizyta córki nie będzie należała do przyjemnych.
- No nie wygłupiaj sie. - odezwała sie przesłodzonym tonem blondynka i wprosiła sie do środka domu.
Weszłam za nią.
- Co tu sie dzieje? - na korytarz wyszedł jej ojczym.
Ciekawe czy ktoś oprócz mnie wie, że to nie jest jej biologiczny ojciec... No nie ważne.
- Coś mało nas. - oznajmiła radośnie Caroline.
Co ona knuje... Zaczynam sie martwić.
- Może zaprosimy rodziców Amy? - zapytała ze złośliwym uśmieszkiem.
Wiedziałam, że o to jej chodzi!
- Oh, na pewno są bardzo zajęci... - powiedziała z zakłopotaniem jej matka.
- Nie pierdol głupot. - zirytowała sie blondynka.
Powoli puszczają jej nerwy. Podeszła do najbliższego telefonu i wykręciła jakiś numer. Pewnie do moich rodziców...
- Będą za 15 minut. - oznajmiła.
Jej rodzice skierowali nas na taras na tyłach ich willi. Siedzieliśmy w milczeniu pijąc gorzką herbatę. Tylko Caroline miała w miare dobry humor. Ona chyba lubi wprowadzać zamieszanie... Po jakimś czasie w rodzinnym domu Car zjawiła sie moja matka i on. Zajęli miejsce przy stole na tarasie. Zrobiło mi sie duszno i zaczęły trząść mi sie ręce. To będzie WIEEELKI KATAAAKLIZM.
- Kochani. - uśmiechnęła sie sztucznie blondynka - Co to do jasnej kurwy ma być?!
Dziewczyna cisnęła zmiętym aktem urodzenia na środek stołu. Jej matka niepwenie wzięła go do ręki i przeczytała. Posłała porozumiewawcze spojrzenie swojemu mężowi i podała mu kartkę.
------------------------------------------------------------------------
Ciąg dalszy ostatnich dwóch perspektyw w nowym rozdziale hehehe

środa, 11 czerwca 2014

R. 67

*perspektywa Slasha*
-------------------------------------
Umówiłem sie z Rosalie dziś po południu na promenadzie przy plaży. Nie mogę się doczekać. Ona jest niesamowita! I zajebiście mi sie z nią rozmawia. W nocy na plaży nie była bardzo rozmowna. Siedziałam sobie właśnie u siebie w pokju, aż nagle usłyszałem wrzaski McKagana.
- Kurwa! No ja pierdole! Co za chuj! Aagghhh! Zapierdole! Gdzie to kurwa jest?! SAUL! - wydzierał sie.
Chyba zorientował sie, że nie ma jego gitary... Usłyszałem szybkie kroki w korytarzu i drzwi do mojego pokoju otworzył solidny kopniak basisty.
- Ty...! - wskazał na mnie palcem - Gdzie moja śliczna gitara?!
- Ja... Ja nie wiem o czym ty mówisz. - odpowiedziałem ze słodziutką minką.
- Nie wiesz?! - basista chwycił mnie za koszulkę i cały poczerwieniał - Co z nią chuju zrobiłeś?!
- Stary weź sie ogarnij... - chciałem jakoś ratować swoją dupe - Wczoraj prawie mnie zgwałcono, a ty jak zwykle tylko o sobie.
- Nie wkurwiaj mnie! - ryknął i potrząsnął mną - Gdzie jest ta cholerna gitara?!
Zacząłem wydukiwać jakieś przypadkowe wyrazy.
- Co sie tu do jasnej kurwy dzieje? - do pokoju wpadła Vivien.
- Twój chłopak chce mnie zabić! - pisnąłem.
McKagan posłał mi mordercze spojrzenie.
- Duff...? - powiedziała wyczekująco brunetka.
- Hudson zajebał mi gitare. - wycedził przez zęby nadal mordując mnie wzrokiem.
- Powiedz gdzie jest gitara i po sprawie. - zwróciła sie do mnie dziewczyna.
- Ale ja nie wiem... - odezwałem sie najciszej jak tylko umiałem.
- Nie kłam! - szarpnął mną basista.
- No bo... - zacząłem, ale po chwili przerwałem.
Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco.
- Jest w komisie. - szybko powiedziałem.
- COOOO?! - ryknął Duff.
Jego dłoń zamieniła sie w pięść i zaczął wymierzać cios.
- Duff nie wolno. - Viv zaczęła interweniować i odciągnęła basiste ode mnie - Slash odzyska ci gitare, a jak nie to my jego oddamy do komisu. Zgoda?
- Ta... - burnął blondyn.
- Ale moja śliczna gitarka... - jęknąłem.
- A moja to nie była śliczna?! - basista zbliżył sie na niebezpieczną odległość.
- Duff spokojnie. - Viv znowu go odciągnęła - Odzyskasz swoją gitare. Prawda Slash? - powiedziała z naciskiem na ostatnie zdanie.
Pokiwałem głową. Coś muszę wymyślić, żeby moja śliczna i najlepsza na świecie gitara pozostała nietknięta.
-------------------------------------
*perspektywa Izzyego*
-------------------------------------
Noc spędziłem na podłodze. Łóżko oddałem Amy. Wywaliłem wszystkie ciuchy z szafy na ziemie i miałem z tego legowisko. Całkiem wygodnie. Mam nadzieję, że jej nie obudziło moje nocne chrapanie. Już i tak jest zmęczona całą tą sprawą. Wczoraj postanowiliśmy, że na razie będzie lepiej, jak tylko ja będę wiedział o pobycie Amy u nas. Nadal nie mogę uwierzyć, że jest siostrą Car. Ale akt urodzenia mówi sam za siebie... I co z Jennifer? To też siostra Caroline. Zobaczyłem jak Amy sie budzi.
- Która godzina? - spytała ziewając.
- Dziewiąta. - odpowiedziałem spoglądając na zegarek.
Dziewczyna siedziała wpatrując sie w ścianę. Zrobiło mi sie jej żal. Na pewno jest w dużym szoku. I pewnie jest wściekła. Jak mogli ją tak okłamywać? Zorientowałem sie, że od chwili jej przebudzenia ciągle sie w nią wpatruję. Otrząsnąłem sie z tego i usiadłem obok niej na łóżku.
- Będzie dobrze. - powiedziałem czule obejmując ją ramieniem.
Dziewczyna wtuliła sie we mnie. Siedzieliśmy chwilę tak, aż "odkleiła" sie ode mnie.
- Musze sie ogarnąć. - oznajmiła zbierając swoje ciuchy.
Rozejrzała sie czy nikogo nie ma w korytarzu i cichutko ruszyła do łazienki.
-------------------------------------
*perspektywa Caroline*
-------------------------------------
Od kilkunastu minut wydzierałam się na Axla. Stał przed lustrem i pindrzył się ciągle obstawiając przy tym, że został zgwałcony. Ale przecież Kirk by mnie nie okłamał. Nie miałam pojęcia, któremu z nich wierzyć. Wrzaski nie mają sensu, ale nie umiem z nim teraz spokojnie porozmawiać.
- Odjeb się! Ciągle mnie zdradzasz i okłamujesz! - wydarłam się po raz kolejny.
Rudy nie zdążył odpowiedzieć bo przerwał mu krzyk Stevena.
- Aaa! Ona tu jest! Amy! Amy jest więziona w naszym kiblu! - darł sie perkusista.
- Co on pierdoli? - wypadłam z pokoju i pobiegłam do kibla - Co jest?
Odepchnęłam Duffa i Saula spod drzwi i zajrzałam do środka. 
- Amy? Co ty tu robisz?- zapytałam wpatrując się w brunetkę, która chowała się za plecami Izzyego.
Nie odpowiedziała. Była smutna i zdenerwowana. Podeszłam i przytuliłam ją. 
- Caroline... - wyszeptała wtulając się.
- Hm? - martwiłam się
 Musiało się coś stać. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie.
- Ja nie wiem jak ci to powiedzieć ale... - zaczęła.
Mówiła tak cicho, że ledwo co ją rozumiałam.
- Bo ja jestem... - kontynuowała.
Przerwał jej dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Idź odbierz telefon - powiedziała siląc się na uśmiech.
Chciałam powiedzieć, że to na pewno nic ważnego, ale spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem. Pewnie potrzebuje chwili, żeby dobrać słowa. Ale o czym ona może chcieć mi powiedzieć? Może chodzi jej o to, że jest w ciąży? Nie chcę na nią naciskać. Odebrałam telefon. To był Lars. Pytał czy wpadnę do nich później. W sumie to czemu by nie? Mała imprezka może poprawić Amy humor. Nie mogę patrzeć jak jest taka smutna.
- Kto to? - podeszła do mnie Viv.
- Nie pytaj, tylko się ubieraj. Idziemy do Metallicy. - oznajmiłam.
Vivien uśmiechnęła się na myśl o imprezie a ja poszłam po Amy. Mam nadzieję, że uda mi się ją rozweselić.
-------------------------------------
*perspektywa Slasha*
-------------------------------------
Nie chce stracić mojej gitarki! Nie! Nie! Nie! Nie zgadzam sie! Muszę ją ukryć! Przecież ten psychopata może jej coś zrobić! Wziąłem mojego ukochanego Gibsona i zacząłem przemycać do Marcka.
- Stary, tylko obiecaj mi, że jej sie nic nie stanie i bezpiecznie dowieziesz ją do klubu. - upewniałem sie.
- Slash, to tylko gitara. - skrzywił sie Marck.
Chyba miał już dosyć mojego ciągłego pouczania i uwag dotyczących mojej gitarki.
- Tylko gitara?! - oburzyłem sie - Dla mnie to cały świat. Dzięki niej żyje i...
- Dobrze, wiem. - przerwał mi mój wykład - Przypne ją pasem w samochodzie i posadze na podusi. Zadowolony?
- Tylko tym pasem lakieru nie porysuj. - uprzedziłem.
- Dobra. - westchnął.
- I niech nikt jej nie dotyka. - powiedziałem poważnie.
- Kurwa, Saul, spokojnie. - chłopak przewrócił oczami.
- Marck... - położyłem mu rękę na ramieniu - Ufam ci i dlatego ci ją daję. Nie chcę, żeby jej sie coś stało.
- Stary, rozumiem. Dojedzie bezpiecznie do klubu i będzie jej pilnował ochroniarz. Dobra? - zaproponował.
- Tak. - zgodziłem sie.
Przypomniało mi sie, że umówiłem sie z Rosalie na plaży o 16.
- O cholera! - spojrzałem na zegarek i wybiegłem od Marcka.
Byłem już spokojny o moją gitarę, więc popędziłem na promenadę. Dziewczyna już na mnie czekała.
- Hej, wybacz za spóźnienie. - przywitałem sie.
Skinęła mi tylko głową na przywitanie. Oby nie miała focha...
- Gdzie idziemy? - zapytałem.
Wzruszyła ramionami. Zapatrzona była w ocean. Zachowuje sie tak, jak wtedy w nocy na plaży. Zaczęliśmy iść po deptaku. Dziewczyna była wciąż skupiona na obserwacji wody. Kilka razy próbowałem podjąć próbę rozmowy, ale jakoś nie szło mi za dobrze.
- Słuchaj Rosalie... - chciałem ostatni raz doprowadzić do konwersacji.
- Nie jestem Rosalie. - przerwała mi.
- Jak to nie? - zdziwiłem sie.
- Jestem Jude. - wyjaśniła.
Chwilę zajęło mi zanim to sobie poukładałem w głowie. W tym czasie dziewczyna zaczęła ode mnie odchodzić.
- Hej, poczekaj. - podbiegłem do niej - Dlaczego raz mówisz, że jesteś Jude, a raz Rosalie?
Dziewczyna zaczęła sie śmiać tak, jakby nigdy w życiu nie usłyszała nic śmieszniejszego. Lekko sie zmieszałem. Nie wiedziałem co mam robić w takiej sytuacji.
- Slash? - usłyszałem za plecami.
Odwróciłem sie.
- Rosalie? - zapytałem wgapiając sie w dziewczynę.
Znowu sie odwróciłem - Rosali śmiejąca sie. Znowu odwrót - Rosali stojąca z powagą.
- Ale... - byłem w szoku.
- Widzę, że poznałeś już moją siostrzę bliźniaczkę. - zaczęła wyjaśniać ta poważna - Dla jasności, ja jestem Rosalie, a to jest Jude.
- Czyli nikt cie nie sklonował? - upewniałem sie.
- Nie. - odpowiedziała z uśmiechem.
Zostawiliśmy jej siostrę i poszliśmy na spacer. Koło 19 pojechałem prosto do klubu Marcka. Wolę sie nie pokazywać na oczy Duffowi. O kurwa... Duff! Miałem odzyskać jego gitarę! Cholera, teraz za późno. On mnie zabije! Po prostu mnie zabije, zje, wypluje, znowu zabije i zgniecie!
-------------------------------------
*perspektywa Duffa*
-------------------------------------
Wszyscy szykują sie do koncertu. Stroją gitary, Axl sie pindrzy i nuci coś po swojemu, Steven wystukuje pałeczkami rytm o przypadkowe przedmioty. Tylko ja siedziałem jak ciota na podłodze w salonie i było mi smutno. Nie wystąpię dzisiaj u Marcka. Nie wystąpię, bo ten idiota Hudson sprzedał mi gitarę. Jak mogą zagrać bez basisty?! Przecież też jestem ważny... Nawet nie mam Viv, żeby sie do niej przytulić i dodać sobie otuchy.
- Masz. - Izzy przykucnął przy mnie i dał paczke fajek.
Odpaliłem jednego papierosa, a reszte schowałem do kieszeni.
- Duff, ogarniemy ci jakiś bas i zagrasz z nami. - powiedział zachęcająco.
- Tak Izzy, bo wszystcy w L.A. chodzą z basami pod pachą i chętnie pożyczają je obcym facetom. - odpowiedziałem z sarkazmem.
Już nawet podły sie robie, a Stradlin chciał poprawić mi humor.
- Idziemy. - oznajmił Axl i zaczęliśmy wychodzić.
Przed domem czekał na nas mini busik wypożyczony przez Marcka na dzisiejszy koncert. Zapakowaliśmy instrumenty i zaczęliśmy jechać do klubu. Wcale nie miałem ochoty tam siedzieć, ale uprali sie, że jakiś bas sie znajdzie. Do koncertu została chłopakom jakaś godzina. Ja zająłem nasz ulubiony stolik i powoli sie przy nim upijałem. W dodatku Steven zamiast pomagać reszcie przy sprzęcie siedział mi nad głową i pierdolił głupoty o jakichś dziwkach.
- Ide na zewnątrz. - warknąłem na niego.
Ciągle jestem podkurwiony przez ten występ. To nic wielkiego, ale wszystko przez Slasha. Nie gadam z nim od rana. Stanąłem przed klubem i odpaliłem papierosa. Dzieciaki po woli zaczęły schodzić sie na występ. Już miałem wracać do środka, kiedy ktoś pociągnął mnie za rękaw kurtki.
- Ej ty. - powiedził półgłosem.
Facet był ubrany w workowatą bluzę z kapturem na głowie, który skutecznie zasłaniał mu twarz i ciemne jeansy.
- Nie mam kasy na narkotyki od ciebie. - warknąłem.
- Nie jestem dilerem. - odpowiedział spokojnie - Ale mam coś, co może cie zainteresować.
- O co chodzi? - zaciekawiłem sie.
- Ostatnio chyba coś cennego straciłeś, co? - zaczął cwaniackim tonem.
- Ta... - posmutniałem przypominając sobie mojego ślicznego Fendera.
- Mam to. - powiedział pewnym siebie głosem.
- Nie pierdol, że masz tu moją gitarę. - zdziwiłem sie.
Facet zaczęł prowadzić mnie w ciemną boczną uliczkę przy klubie. Zza kontenera na śmieci wyciągnął... mojego Fendera! Wiem, że jest mój, bo przykleiłem pod strunami czaszkę ze skrzyżowanymi piszczelami. Byłem w szoku.
- Dam ci go. - odezwał sie facet.
- Jeju stary, dziękuję ci! - ucieszyłem sie.
- Ale nie ma nic za darmo. - zaśmiał sie.
- Nie mam pieniędzy, jeśli o to ci chodzi. - skrzywiłem sie.
- Nie chce pieniędzy. Pomorzesz mi w czymś. Spotkajmy sie po koncercie przed klubem. - powiedział tajemniczo i dał mi gitarę.
Zacząłem ją oglądać czy sie nie potłukła, albo nie popękała.. Na szczęście jest cała. Pobiegłem do klubu.
- Chłopaki! - zacząłem sie radośnie drzeć - Moja gitarka wróciła!
- Mówiłem ci. - powiedział z uśmiechem Izzy.
Nastroiłem instrument i do występu zostało 15 minut. Staliśmy z boku sceny i czekaliśmy, aż zapowie nas Marck.
- Duff... - szturchnął mnie Slash z miną zbitego psa.
- Z tobą nie gadam. - skrzywiłem sie.
- Duff przepraszam... - wbił wzrok w podłogę.
Zignorowałem go. Nie będę sie na niego wściekał wiecznie, ale jak na razie nadak jestem wkurwiony o tą gitarę. W końcu Marck wywołał nas na scenę i zagraliśmy koncert. Potem zgodnie z umową czekałem przed klubem na tego dziwnego typka.