*perspektywa Vivien*
---------------------------------
Wracałam na piechote. Po drodze złapał mnie deszcz, ale i tak było mi to obojętne. Byłam pochłonięta myślami. Już wiem co u Car i Amy. Wcale nie jest wesoło, ale mogło być gorzej. Jednak co z Duffem? Nie odzywa sie i gdzieś zniknął... Nic mi nie mówi. Martwie sie o niego. Zadręczając sie w ten sposób dotarłam do domu. Tylko weszłam do środka, a Rose przyleciał do mnie i zaczął potrząsać za ramiona.
- Co z Car?! Co z moją Car?! Nic jej nie jest?! To przez tego ruskiego chuja! No mów wreszcie! - krzyczał.
Odepchnęłam go od siebie. Wcale nie miałam ochoty na durne szarpanie sie. Rudy zrobił obrażoną mine. Królewicz sie znalazł, pff. Poszłam na góre do Izzyego. On też musi dowiedzieć sie jak u dziewczyn. Axl podążył za mną jak cien. Zapukałam do pokoju rytmicznego. Spał. Obudził sie jak tylko Axl przepchnął mnie i pierwszy wbił do pokoju. Zero kultury...
- Byłaś w szpitalu? - zapytał lekko zamroczonym głosem.
Wyglądał już troche lepiej. Jego twarz nabrała kolorów, a oczy nie były czerwone.
- No więc... - nie wiedziałam od czego mam zacząć.
- No mów co z Car! - Axl poderwał sie z podłogi, na której siedział.
Westchnęłam. Już działa mi na nerwy. To jego zachowanie wobec Caroline, a teraz udaje zatroskanego.
- Amy jest w śpiącze farmakologicznej. - wypaliłam.
Spojrzałam na Izzyego. Pobladł, ale słuchał dalej w skupieniu.
- Będzie z nią dobrze. - chciałam go jakoś pocieszyć - Za pare dni powinni ją wybudzić. Zobaczysz, że wszystko sie ułoży.
Chłopak pokiwał głową. Miał nieobecny wyraz twarzy. Zrobiło mi sie go żal. Amy naprawde nie była mu obojętna.
- Ekhm... - wtrącił sie Axl - A co z moją Car?
- Twoją? - prychnęłam.
Chłopak zrobił zaskoczony wyraz twarzy. Nie wytrzymałam. Wszystkie negatywne emocje, które zbierały sie we mnie od kilku dni nagle postanowiły wybuchnąć i wygarnęłam Axlowi co myśle na temat jego idiotycznego zachowania i tych wszystkich jego urojeń. Po skończeniu o dziwo poczułam sie lepiej. Spodziewałam sie, że Rose rozpęta wielką awanture, albo obrazi sie na cały świat, ale tym razem zaskoczył chyba nas wszystkich. Wziął głęboki wdech. Na jego twarzy pokazała sie skrucha. Chyba pierwszy raz w życiu doświadczył takich emocji.
- Masz racje. - odezwał sie po chwili - Zachowywałem sie jak skończony idiota. Dziękuje ci. Musze to wszystko naprawić! Może nie wszystko stracone.
Gdy skończył mówić wybiegł z domu. Pewnie biegnie teraz do Caroline. Może im sie wreszcie ułoży.
- Jakieś wieści od Duffa? - zapytałam zamyślonego Izzyego.
- Co? - zapytał nieprzytomnie.
Westchnęłam.
- Duff sie odzywał? - ponowiłam pytanie.
Pokręcił głową. Można sie było tego spodziewać. Będzie musiał sie ostro z tego tłumaczyć.
---------------------------------
*perspektywa Axla*
---------------------------------
Dobiegłem do szpitala. Boże jaki ja byłem głupi! To nie wina Carolina, ani Jamesa (no dobra, jego troche tak) tylko moja. Moja, moja i jeszcze raz moja! Nie moge doprowadzić do straty Car. Nie wybacze sobie tego! W recepcji nawrzeszczałem na młodą dziewczynę pracującą tu, że ma mnie w tej chwili zaprowadzić do Car. Dziewczyna powiedziała mi gdzie leży blondynka i jak najszybciej pognałem we wskazane miejsce. Zobaczyłem ją przez szybke. Wyglądała... No nie ukrywajmy - wyglądała okropnie. Miała przymknięte oczy. Ostrożnie wszedłem na sale. Chyba spała. Usiadłem na krześle przy łóżku. Pikacz, do którego była podłączona dziewczyna wybijał spokojny rytm, niczym metronom. Odgarnąłem jej włosy z twarzy. Wtedy sie obudziła. Spojrzała na mnie. Na początku nie wiedziała co sie dzieje. Pewnie jest jeszcze zamroczona. Po chwili odzyskała świadomość.
- Wyjdz. - powiedziała słabym, zachrypniętym głosem.
- Musisz mnie wysłuchać. - odezwałem sie błagalnym tonem - Chcę cie przeprosić. Dopiero dziś zrozumiełem, że zachowywałem sie jak skończony idiota. Niedoceniałem cie, byłem strasznym egoistą i nie myślałem o tobie. Przepraszam za to wszystko. Za to, że cie raniłem, i że nie było mnie przy tobie, gdy tego potrzebowałaś, za to że robiłem awantury i za te akcje z dziwkami. Rozumiem, że teraz będzie trudno, ale ja sie zmienie. Dla ciebie to zrobie, bo cie kocham. Wybaczysz mi i wrocimy do siebie?
Pikacz Caroline przyspieszył. W kącikach jej oczy pojawiły sie drobne łezki. W tym momencie na sale weszła pielęgniarka. No lepszego momentu nie mogła znaleźć!
- Prosze stąd natychmiast wyjść! - odezwała sie podniesionym tonem - Tylko pan denerwuje pacjentke! Mam wezwać ochrone?!
Posłałem kobiecie nienawistne spojrzenie.
- Axl porozmawiamy w domu. Wracaj do siebie. - powiedziała łagodnie Caroline.
Posłuchałem sie jej. Na korytarzu jeszcze chwile wpatrywałem sie w nią przez szybke. Posłała mi słaby uśmiech. Zachciało mi sie płakać...
---------------------------------
*perspektywa Izzyego*
---------------------------------
Vivien kazała mi isć spać. Powiedziała, że nie wyglądam zbyt dobrze, ale jak mógłbym w takiej sytuacji normalnie usnąć? Co z Amy? A jak będzie kaleką? Ona na to nie zasługuje. A co jak coś pójdzie nie tak i sie nie obudzi? Straciłbym ją na zawsze... W tym momencie ktoś wszedł do domu. Usłyszałem protesty Viv, żeby ten ktoś dał mi spokój, ale po chwili drzwi sie otworzyły. Wszedł przez nie Marck.
- Ochujałeś? - zapytał.
Stanął przed moim łóżkiem i skrzyżował ręce na piersi robiąc mine z wyrzutem.
- Co? - zapytałem podbierając sie na łokciach.
Marck wziął głęboki wdech.
- Was wszystkich pojebało! Bawisz sie w ćpuna?! Duff sobie gdzieś spierdala, Axluś zachowuje sie jakby miał zaburzenia emocjonalne, Slash lata za mocherami, a Adler popierdala po mieście w detektywistycznym wdzianku!
O kurwa...
- Co sie tak na mnie patrzysz? - zapytał schodząc z tonu - Wasz zespół zaczyna robić kariere. Ja sie dziwie, że jeszcze menadżera nie macie... - i w tym miejscu przerwał na krótkie przemyślenia - Gracie dziś koncert u mnie w klubie. Już wysłałem moich ludzi, żeby ściągneli do mojego domu reszte tych pojebów. Trzeba was wszystkich doprowadzić do stanu używalności. Saul ma dziś urodziny.
Kompletnie mi to z głowy wyleciało. Te wszystkie wydarzenia, afery, zniknięcia i wypadki. I wszyscy zapomnieliśmy o jego urodzinach.
- Marck nie da sie tego przełożyć? - zapytałem - Car i Amy miały wypadek, ja sie nie nadaje do grania i imprezy.
Chłopak przewrócił oczami.
- Z gorszych stanów i sytuacji wyciągałem muzyków i dawali koncerty. Rusz sie. - powiedział.
Podciągnął mnie do góry za koszulke i podtrzymując zaczął wyprowadzać z domu. Vivien siedziała na kanapie w salonie.
- Bądź o 20 u mnie w klubie. Wypadałoby życzenia złożyć Hudsonowi. Duff będzie. - rzucił na odchodne brunetce.
Zaprowadził mnie do swojego domu. Był tam już zgarnięty prawie cały zespół, ale brakowało Duffa. Wokół chłopaków chodzili jacyś faceci.
- Jason! - zawołał Marck sadzając mnie na fotelu - Weź sie nim zajmij.
Podszedł do mnie facet, na oko koło czterdziestki. Wyjął z dużej torby stetoskop.
- Jestem lekarzem. - wyjaśnił zakładając przyrząd na uszy.
Zaczął mnie badać. Potem poświecił mi jakimś światełkiem po oczach i sprawdził odruchy. Zaczął szykować mi jakieś leki, które miał w torbie.
- Weź to. - powiedział dając mi garść tabletek - Za pół godziny będziesz jak nowy.
Po ostatnim incydencie troche sie bałem je wziąść, ale kontem oka zobaczyłem Marcka. Wściekłby sie, gdybym tegi nie wziął. Posłusznie wszystki połknąłem. W miare upływu czasu czułem sie co raz lepiej. Zobaczyłem jak inni faceci szykują chłopaków ma scene. Mi też kazali sie umyć i dali jakieś ciuchy. Jak wróciłem Marck wisiał na telefonie.
- Będą łowcy talentów? - zapytał z uśmiechem.
Pamiętam jak ostatnio skończyła sie nasza przygoda w wytwórni. Dziwny kontrakt i nagle o nas zapomnieli.
- Gdzie do kurwy jest McKagan?! - wrzasnął nagle właściciel domu - Dobra, pilnujcie go dyskretnie. Sam go zgarne.
Rozłączył sie i wyszedł. Ciekawe ile ludzi dla niego pracuje...
WIECZOREM W KLUBIE
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*perspektywa Slasha*
---------------------------------
Ludzie od Marcka stawali na głowach, żeby wszystko było idealnie. Lekarz dał nam jakieś tabletki [ale nie narkotyki XD] żeby każdy czuł sie dobrze. Dostaliśmy zajebiste ciuchy, w klubie czekały na nas nasze nastrojone wcześniej instrumenty. Teraz liczył sie tylko koncert. Wszystko miało być idealnie. Axl chodził po zapleczu i śpiewał, ja z Izzym gadaliśmy o kolejności piosenek, a Duff który czekał na nas już w klubie rozmawiał ze Stevenem o przejściach i rytmie. Było tak jak kiedyś. Tylko Marck zabronił nam pić. Gdyby nie on nasz zespół to byłaby tragedia. Stanąłem na chwile przy barze rozejrzeć sie ile jest ludzi. Było ich więcej niż zazwyczaj. Vivien siedziała przy naszym stoliku. Sama. Nie wyglądała zbyt dobrze. Pewnie coś sie stało... Nas musieli doprowadzić do normalnego nastroju. W końcu wywołano nas na scenę. Daliśmy z siebie wszystko, a dzieciaki szalały! Jak za dawnych lat! Na koniec występu Axl odwrócił sie w moją stronę i zaczął składać mi życzenia. Wszyscy odśpiewali Sto Lat, a na scene wjechał wielki tort w kształcie Gibsona. Aż sie wzruszyłem. Po tym zeszliśmyna dół. Marck zaprowadził nas do Vivien. Wziął ze sobą Axla ma rozmowe. Chciał sie dowiedzieć o co chodzi z naszym kontraktem. Ja byłem zajęty, bo co chwila ktoś podchodził i skaładał mi życzenia.
---------------------------------
*perspektywa Vivien*
---------------------------------
Marck zabronił mi mówić dziś chłopakom o tym co sie stało.
- Viv... - powiedział cicho Duff stając przede mną - Chyba musimy pogadać.
Wyszliśmy z klubu. Blondyn odpalił papierosa. Czekałam, aż zacznie mówić. Wziął głęboki wdech.
- Przepraszam za moje zachowanie. Nie moge powiedzieć ci co sie stało. Pewnie dowiesz sie o wszystkim jak skończy sie ta sprawa. Nikt o tym nie wie, a ja musze sam to zakończyć. - zaczął łamać mu sie głos - Viven, ja na ciebie nie zasługuje. Musiałem cie chronić i zrobiłem okropną rzecz. Może kiedyś mi to wybaczysz, ale na razie... - zamilkł na chwile - Na razie lepiej dla ciebie będzie jak sie... rozstaniemy.
Zamarłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nagle znika, a teraz zrywa. Nie może tak być. Poczułam, że łzy spływają mi po policzkach.
- Kocham cie. - powiedział ocierając mi twarz - Zawsze będe cie kochał. Zrozumiesz wszystko za jakiś czas. Będe mieszkać u Marcka. Nie chce ci robić większej przykrości swoją obecnością. Mam nadzieje, że kiedyś mnie zrozumiesz...
Przydeptał papierosa butem i odszedł. Stałam zapłakana pod klubem i patrzyłam jak odchodzi. Przed kim musiał mnie chronić i co zrobił? Okrężną drogą wróciłam do domu. Nie miałam już na nic siły, ani ochoty. Było mi tak strasznie smutno. Wszystko sie nagle zwaliło.